Strona:PL Nie-boska komedja (Krasiński).djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

MĄŻ: Dla mnie już nadszedł dzień sądu.
ŻONA: Rozjaśnij czoło, bo smucisz mnie na nowo! Czegóż ci niedostaje? Wiesz, powiem ci coś jeszcze.
MĄŻ: Mów, a wszystkiego dopełnię!
ŻONA: Twój syn będzie poetą.
MĄŻ: Co?
ŻONA: Na chrzcie ksiądz mu dał pierwsze imię — poeta, a następne znasz, Jerzy Stanisław. Jam to sprawiła — błogosławiłam, dodałam przeklęstwo — on będzie poetą. Ach, jakże cię kocham, Henryku!
GŁOS Z SUFITU: Daruj im, Ojcze, bo nie wiedzą, co czynią!
ŻONA: Tamten dziwne cierpi obłąkanie — nieprawdaż?
MĄŻ: Najdziwniejsze.
ŻONA: On nie wie, co gada, ale ja ci ogłoszę, coby było, gdyby Bóg oszalał, (bierze go za rękę) Wszystkie światy lecą to na dół, to w górę — człowiek każdy, robak każdy krzyczy: „Ja Bogiem“ — i co chwila jeden po drugim konają — gasną komety i słońca. Chrystus nas już nie zbawi — krzyż swój wziął w ręce obie i rzucił w otchłań. — Czy słyszysz, jak ten krzyż, nadzieja miljonów, rozbija się o gwiazdy, łamie się, pęka, rozlatuje w kawałki, a coraz niżej i niżej, aż tuman wielki powstał z jego odłamków? i Najświętsza Bogarodzica jedna się jeszcze modli i gwiazdy, Jej służebnice nie odbiegły Jej dotąd — ale i Ona pójdzie, kędy idzie świat cały.
MĄŻ: Marjo, może chcesz widzieć syna?
ŻONA: Jam mu skrzydła przypięła, posłała między światy, by się napoił wszystkiem, co piękne i straszne i wyniosłe. On wróci kiedyś i uraduje ciebie. Ach!
MĄŻ: Źle tobie?
ŻONA: W głowie mi ktoś lampę zawiesił, i lampa się kołysze — nieznośnie.