Strona:PL Na drogach duszy.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

.... Bogatemi rękoma rzucałeś perły i złoto i drogie kamienie wokół siebie, a tłum wił i skłębiał się u nóg twoich; szarpał, rozrywał się i wydzierał sobie to, coś z twego nadmiaru i w pysze twego bogactwa sypko rozrzucał.
Ciskałeś z wysokich skał w głębokie oceany czarowne klejnoty, by cieszyć się ich dźwiękiem, gdy padną na skaliste dno, a tłum rzucał się w bezdenne zatory, by je odnaleść: twe skarby kosztowne, które dla ciebie były rozrywką swawolnego dziecka.
Rozścielałeś złote tęcze nad sobą, by poić piękna spragnione oczy ich lśnieniem, pychą ich barw, złotą roztoczą promieni — a tłum podrzucał się w dzikich wysiłkach, skokach i podrygach, by zerwać twą złotą zabawkę, podrzeć w strzępy i szmaty twe złote tęcze.
Zdawało ci się, że szarpią i biją się o twoje perły, by cieszyć się ich zbytkiem, tak jak ty się nim cieszyłeś — że zbierają twoje klejnoty, by poić się ich blaskiem, a tęcze twoje drą w strzępy, by sycić się ich promienną łaską...
Och nie!
Skrzętnie chowali do chciwych skrzyń i spiżarń twoje bogactwo — a to, co było dla ciebie zabawką, a rozrywką ciężkich chwil, stało się ich pożytkiem: