Strona:PL Na drogach duszy.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w jakieś straszne, olbrzymie archanioły, co strzegą białego domu, gdyby kosztownego raju, łódka, co w zmierzchu ginęła, wykwita czerwoną plamą, nabiera życia, kłuje w oczy, staje się czemś niezmiernie ważnem w całym tym zamęcie, zmierzchu i zaniku barw, bo przecież w niej ma się spełnić święte mysterium: stopienie się dwóch dusz, zlanie się dwóch ciał w jedno.
Artysta wraca do domu. Ale w jego snach, w ciężkiej jego zadumie prześwieca ustawicznie biała plama sukni i czerwona łódź. Nie daje mu to spokoju, a całe to wrażenie, co sekundę tylko trwało, staje się jakąś potężną siłą, co całem jego bytem wstrząsa.
I maluje niebo, jak je rozdarł jego ból samotności w dzikie pasy wściekłych zamętów barw, maluje linię wybrzeża — nie! maluje dziką, a nieskończoną linię swej własnej tęsknoty, co zatoką w ląd się wgłębia, a w wieczność wybiega: a w tem wszystkiem dwa bieguny, wśród których przelewa się rozpaloną falą to, co w jednej sekundzie przeżył: biała suknia i czerwona łódź.


Taką jest droga, po której kroczy dusza Muncha.
Zawsze tylko jedno, dwa wrażenia z całego szeregu zjawisk, jedno, dwa najskrytsze wrażenia, które do duszy jego wpadają piorunną błyskawicą, wzniecają w niej pożar, co swą upiorną łuną świat cały przeobraża, pożera kształty i barwy, w jakich go mózg widzi, a odsłania jego głąb przerażającą, istotę jego.