Strona:PL Němcová Babunia.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

orszaku, prowadząc go ku wozom i powozom, które przed domem czekały. Druhny powiewały chustkami i śpiewały, chłopcy im wtórowali, ale panna młoda cicho płakała, oglądając się niekiedy poza siebie, gdzie w drugim powozie jechał pan młody ze świadkami i swatką. Widzowie się rozproszyli i izba na chwilę opustoszała, tylko stara matka Krysi siedziała przy oknie, spoglądając za orszakiem weselnym i modląc się o pomyślność swej córki, która przez tyle lat zastępowała ją w pracy i z wielką cierpliwością znosiła wszystkie kaprysy chorej matki, przypisując je wyłącznie dokuczliwej i długotrwałej chorobie. Ale niebawem zaczęto zsuwać stoły, nakrywać je, a gdzie kto spojrzał, tam spotkał jeśli nie kucharkę, to przynajmniej kuchareczkę. Najważniejszą osobą, której wszystko oddane było pod nadzór, była młoda Tomszowa. Wzięła na siebie obowiązek gospodyni tak samo, jak to uczyniła pani młynarka w wieczór wicia wianków. Gdy weselnicy powrócili z kościoła, przywitał ich u progu znowuż gospodarz z pełną szklanicą w ręku. Panna młoda przebrała się w inną sukienkę i wszyscy siadali do suto zastawionych stołów. Na czele weselników siedział pan młody z panią młodą, drużba zabiegał dokoła druhen, które na talerzach swoich odkładały dla niego gościniec i częstowały go najlepszemi kąskami. Swat wyrzucał mu też z pokpiwaniem, że ma się tak dobrze, jak u Pana Boga za piecem. Babunia weseliła się razem z innymi i nieraz dowcipnem słowem odcięła się swatowi, który wszędzie nadstawiał ucha, do wszystkiego się wtrącał i kręcił się po całej izbie. W domu byłaby babunia nie dopuściła, żeby bodaj jedno ziarnko grochu czy zboża na ziemi leżało, gdy czasem spadło, ale gdy goście zaczęli się obrzucać grochem i pszenicą, wzięła garść zboża, rzuciła w młodych i rzekła: — Oby Bóg obsypywał was tak samo swojem błogosławieństwem! — Ale babuni nie żal było ani tego grochu, ani pszenicy, bo widziała, że pod stołami uwijały się obłaskawione gołębie i wszystko do ostatniego ziarenka wydziobywały.
Było po jedzeniu. Niejeden gość miał głowę ociężałą i zaczynał podrzemywać, a przed każdym piętrzył się duży gościniec. Ktoby sobie sam nie był ułożył gościńca, to byłby go dostał od Tomszowej,