Strona:PL Němcová Babunia.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XVII.

Ranek był skwarny. Młodzi i starzy pracowali w polu, żeby można było zwieźć przynajmniej to, co już było zżęte. Gospodarze musieli pracować nieraz do późnej nocy, żeby obrobić wszystko na swojem i na pańskiem. Słońce piekło jak żywy ogień, a pod jego gorącemi promieniami ziemia aż pękała. Powietrze było duszne i gorące, kwiaty więdły, ptaki latały przy samej ziemi, zwierzęta szukały cienia. Od samego ranka pokazywały się na niebie obłoczki, zrazu niewielkie, szare i białe, porozrzucane tu i owdzie, ale im dalej ku południowi, tem więcej ich było, gromadziły się w duże chmury i smugi coraz ciemniejsze. W południe całe niebo na zachodzie było zakryte ciężkiemi czarnemi chmurami, zbliżającemi się coraz bardziej ku słońcu. Żeńcy ze strachem spoglądali ku niebu. Chociaż padali ze zmęczenia, każdy robił co mógł, nie oglądając się, czy pisarz pilnuje, czy nie. Miał on w zwyczaju wymyślać i krzyczeć, często bez potrzeby, żeby ludziom pokazać swoją władzę i nakazać szacunek dla swej osóbki.
Babunia siedziała na zaprożu. Z niepokojem spoglądała na chmury, które stały już nad samym domem. Chłopcy z Adelką bawili się za domem, ale było im tak gorąco, że najchętniej byliby się porozbierali i powskakiwali do strugi, gdyby im babunia na to była pozwoliła. Adelka, zawsze wesoła, szczebiotliwa i ruchliwa jak sikorka, poziewała i nie miała ochoty do zabawy, aż wreszcie przykucnęła pod drzewem i zasnęła. Babunia także czuła ciężar na powiekach. Jaskółki latały nisko, nawet chowały się po gniazdach; pająk, na którego babunia rano patrzyła, jak omotywał i dusił muchy, schował się w pajęczynie; drób wystawał po podwórzu