Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jego spoczywały na rękojeściach pistoletów i drżały ze wzruszenia. Nie obawiał się on wprawdzie niczego, bo zarządził, co było potrzeba, lecz cała ta sprawa wydała mu się już nieco za długą.
Wicherek zwrócił się do Miodziusia:
— Przecież nie możemy wejść tak po ciemku, jakbyśmy się bawili w ślepą babkę. Jonasz w żołądku wieloryba pewnie więcej nie widział. Myślę, iżby było na czasie zaświecić latarkę. Baczność moi panowi i panie, zaraz się widowisko rozpocznie.
— Czyś oszalał, głupcze — szepnął Rypcio.
Tymczasem trzeci urwisz dobył z kieszeni małą latarkę i zaświecił. W tej chwili przyćmiony błysk światła oświecił wnętrze komnaty obszernej i próżnej i odbił się od zielonej kotary, która aż do tej chwili jeszcze nie poruszyła się.
— Czy nie wierzycie że tu są pieniądze w tej dziurze, gdzie ten stary łotr, chcę powiedzieć ten dobry ojczulek Legrip, skubie gołąbki, choć mu się z rąk wyrywają? No! teraz na odmianę przychodzą gołąbki, szukając zgubionego pierza.
— Kto pierwszy polezie? — szepnął Miodziuś.
— Ja — rzekł złodziejski młodzieniaszek — mnie, najmłodszemu z was, przysłużą prawo nieść przodem sztandar. Rzekłszy to skoczył na okno z lekkością klowna z cyrku Frankoniego a potem wlazł do środka. Kołysząc się przytem jak tancerz na kończynach nóg, rzekł do towarzyszy:
— Proszę o ręce moje panie, bądźcie łaskawe wejść do środka.