Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pełnie pewną, że policya od czasu jego ucieczki jak najnergiczniejsze poszukiwania zarządziła i że każdy, kto bez należytego pasu podróżnego Paryż opuścićby usiłował, niezawodnie byłby aresztowany.
W skutek tego postanowił Vaubaron znieść wszystkie przykrości powolnej, pieszej podróży, bo tak wzgląd na bezpieczeństwo nakazywał. Zaczekał, dopóki zmrok miasto i okolicę nie zaległ, a potem wybrał się w drogę zaopatrzywszy się w mocne, dobrze podszyte buty i kij gruby, sękaty, który zabrał ze sobą mniej dla obrony jak dla podpierania się nim.
Pomijamy milczeniem wszystkie przypadki jego podróży, która cały miesiąc trwa i wspominamy tylko, że trzydziestego dnia o godzinie szóstej wieczorem zdążył do wyżyn skalistych, które okalają port miasta nadbrzeżnego Brest.
Wieczór był pogodny i spokojny. Przed oczyma naszego bohatryra rozwinął się krajobraz, który słusznie za bardzo malowniczy mógł uchodzić. Tylko żywa wyobraźnia malarza była w stanie stworzyć podobnie piękną panoramę.
Zachodzące słońce zniknęło właśnie po za zasłoną fantastycznych chmur, barwą krwistej purpury obwleczonych. Ostatnie promienie gasnącego światła barwiły fale niezmierzonego oceanu, który tworząc podstawę tego wielkiego obrazu zdawał się na ostatnich krańcach łączyć z niebem. Morze iskrzyło się migającem światłem niby piec hutniczy rozżarzoną płynną rudą napełniony. W porcie stały na kotwicy wielkie okręty królewskiej marynarki i