Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w piwnicach, a jak teraźniejsi właściciele kamienic przechrzcili pompatycznie w suterenach.
Schodziło się do sal po kilkunastu schodach kamiennych. Zaraz na pierwszym stopniu rozsiadła się była dziewczyna tęga i rumiana, obok sporej beczułki z ostrygami, z których jedne były już otwarte, drugie jeszcze nietykane.
Ów przechodzeń, który nas był przed tem na chwilę zatrzymał, wszedł na schody, odpowiadając z akcentem czysto niemieckim, na ukłon i uśmiech zalotny kelnerki: „Szeńdopry! Szeńdopry, moja piekna czefczynka!“ W pierwszej zaraz salce wybrał sobie stolik na dwie osoby, z miną gościa codziennego, który wie dokładnie, którędy się obrócić. Na stoliku były dwa nakrycia.
Jeden z kelnerów nadbiegł pospiechem:
— Pan sam je objad? — zapytał.
Ja! ja! szam jeden!
— Zabiorę więc drugie nakrycie?
Nein! nein! nie trepa! móchlpy chto nadejszcz!
— Co pan rozkaże?
Cudzoziemiec (odtąd nie będziemy nużyli czytelników jego szwabskiem przekręcaniem każdego wyrazu) był widocznie przy dobrym apetycie, zadysponował sobie bowiem obiad nie lada. Na głównym planie figurowała kapusta kwaśna z kiełbasą smażoną, szynka i pół gęsi pieczonej.
— Jakie wino mam przynieść?
— Jak zawsze... dobrą butelkę szambertynka!
— Służę wszystkiem natychmiast!