Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 1.pdf/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gazynie tandeciarskim, i tem osamotnieniem Laridon’a.
Nie łatwo było odpowiedzieć na to pytanie dość niedyskretne; faktem było jednak, że źle czy dobrze, tandeciarz żył jakoś i nic nikomu nie był dłużny.
Trzeba dodać, że jeżeli mu ktoś proponował jakieś kupno, skoro nabytek zdawał mu się korzystnym, znajdywał zawsze w głębi ogromnej kieszeni, pieniądze potrzebne; płacąc gotówką i bez zwłoki.
Laridon wystarczał sam sobie. Nie trzymał ani chłopaka do usługi, ani kucharki. Zdawał się człowiekiem zgodnym i łagodnego usposobienia. Tylko ciekawskich nienawidził. Raz, czy dwa, w ciągu czterech lat, odkąd mieszkał w tym domu, kilka osób, z owej kategoryi wściubów, nos wszędzie wtykających, gdzie ich najmniej potrzeba, ośmielili się badać go na punkcie interesów, i jak mu też idzie handelek? Odprawił ich z niczem, ma się rozumieć, w dodatku tak szorstko i niegrzecznie, że ich odpadła otucha raz na zawsze, do podobnych zaczepek.
Wkrótce zapoznamy się bliżej z tandeciarzem, a wtedy dowiemy się dokładnie, co zacz był, i czem się zatrudniał, oprócz handlu, służącego mu li za płaszczyk.
Tymczasem, pójdziemy po schodach, prowadzących na pierwsze piątro.
Wzdłuż balkonu, dwa mocne haki żelazne przytrzymywały długą deskę starannie wyheblowaną i na czarno polakierowaną. Na tle ciemnem, wpadały w oko duże litery barwy jasnej, tworząc napis następujący: