Harpagon, spostrzegając zdaleka Walerego. Oto Walery[1]. Chcesz, abyśmy go obrali za sędziego w tej sprawie?
Eliza. Chętnie.
Harpagon. Zdajesz się na jego wyrok?
Eliza. Dobrze, uczynię co on powie.
Harpagon. Zatem, rzecz załatwiona.
Harpagon. Chodźno, Walery. Obraliśmy cię właśnie, abyś powiedział, kto z nas ma słuszność: ja, czy córka.
Walery. Ani wątpliwości, że pan.
Harpagon. A czy wiesz, o co chodzi?
Walery. Nie. Ale pan nie może nie mieć słuszności: pan, który jesteś wcieleniem rozsądku!…
Harpagon. Pragnę, dziś wieczór jeszcze, wydać ją za mąż, za statecznego i bogatego człowieka; tymczasem, ta ladaco w nos mi powiada, że jej to ani w głowie! Cóż ty na to?
Walery. Co ja na to?
Harpagon. Tak.
Walery. Hm, hm.
Harpagon. Co?
Walery. Powiadam, że, w gruncie, jestem najzupełniej pańskiego zdania; słuszność najoczywiściej jest po pańskiej stronie. Ale i córka nie jest tak zupełnie w błędzie, jeżeli…
Harpagon. Jakto! Imć Anzelm jest partją pierwszej wody; szlachcic, i to herbowy[2], człowiek spokojny, przy-