Mój Boże! często pozór właśnie nas omami,
Nie zawsze to jest prawdą, co widzimy sami.
Wściekam się!
W podejrzeniu sądzimy inaczéj
I najczęściéj rzecz dobra źle się wytłómaczy.
Tak, zapewne, by zyskać zasługę dla nieba,
Chciał moją żonę ściskać dziś rano.
Potrzeba,
Aby oskarżać słusznie, miéć większe powody;
Należało na lepsze czekać ci dowody.
Gdybym to nie z ust matki słuchał takiéj mowy,
Nie wiem, cobym z wściekłości zrobić był gotowy.
Jaką miarą kto mierzył, taką mu odmierzą;
Pan wprzód nie chciałeś wierzyć, tu panu nie wierzą.
Na próżnych korowodach czas daremnie bieży,
Gdy nam środki na przyszłość obmyśléć należy,
Wszakże jego pogróżki nie są żartem wcale.
Czyż on śmiałby postąpić z nami tak zuchwale!
Ja sądzę, że nic złego z tego nie wypadnie,
Własna jego niewdzięczność obroni nas snadnie.
Nie ufaj w to, on środki wynajdzie w potrzebie,
Które mu dopomogą do zwalczenia ciebie;
Ty wiész, że zarzut spisku nie jest lekki zgoła
I jak smutne następstwa sprowadzić ci zdoła.
Powtarzam ci, że wiedząc, jak jest uzbrojony,
Draźnić go, nieroztropnie było z twojéj strony.
Przyznaję, że gwałtowność moja była zdrożna,
Ale czyż z takim łotrem powstrzymać się można?
Pragnąłbym wyszukania jakiegoś sposobu
Aby chociaż pozornie, pogodzić was obu.