Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O zaręczynach dowiedziałem się w Paryżu, ale pańskiej narzeczonej nie jestem jeszcze przedstawiony, chociaż już zachwycony. Une trés belle personne, trés distinguée!
Waldemar ponad głową, hrabianki spojrzał na Stefcię. Wyglądała porywająco. Była jak delikatny kwiat na czarnej masie fraków, otaczających ją ściśle.
Hrabianka Melanja, czerwona z gniewu, spoglądała na przeciwległą lożę wzrokiem pełnym jadu: Powodzenie Stefci drażniło ją. Słowa młodego księcia oburzyły.
— Kiedyż ślub? — syknęła ze złośliwym grymasem ust; miał to być uśmiech uprzejmy.
— Za dwa miesiące.
— Potem w podróż zapewne? — rzekł młody książę z pochyleniem głowy i całej postaci, trzymając kapelusz w obu rękach zwieszonych na dół. Długą szyję wyciągnął ciekawie naprzód.
— Nie, lato mamy zamiar spędzić w Głębowiczach. Podróż projektujemy na sezon jesienny i zimę. Pożegnam państwa — rzekł ordynat, kłaniając się.
Nerwowy, pełen złości ruch hrabianki przy podaniu ręki rozśmieszył Waldemara.
— Antagonistka! — szepnął do siebie w korytarzu.
Ordynat obszedł jeszcze parę lóż. Przy wejściu do własnej spotkał się z młodym księciem. Przedstawiony Stefci panicz złożył głęboki ukłon, poczem stał obok jej krzesła zawsze z cylindrem w obu rękach, jak wieszadła spuszczonych, pochylony, z charakterystycznym uśmiechem na wygolonej starannie twarzy. Stefcię śmieszyła jego wysoka, chuda postać i zachwyt, malujący się w oczach. Mówił jej grzeczności i widocznie podobała mu się bardzo.
Wychodząc, już w korytarzu, uścisnął rękę Waldemara.
— Winszuję! winszuję! niepowszednia uroda! Ordynat zawsze odnajduje gwiazdy.
Waldemar pożegnał go trochę niecierpliwie.
— Niech pan spieszy, już dzwonek, spóźni się książę.
— Bien, bien, merci! Niepowszednia uroda. — Spieszę... spieszę.
I pobiegł szybko, pochylony naprzód, z zapadłą piersią, długiemi nogami i ogoloną głową młodego starca.
Rozpoczął się drugi akt. Prątnicki nie wrócił do krzeseł, wybrał sobie miejsce na galerji i stamtąd patrzał na Stefcię i ordynata. Doznawał dziwnych uczuć — przedewszystkiem jakiegoś wstydu.
Ale nikt go nie widział z loży.
Stefcia teraz pilnie uważała na scenę, chociaż Waldemar często jej coś szeptał do ucha.
Księżna rzekła:
— Widzę, że nie bardzo zajmuje was sztuka. Może wasza lepsza. Słuchajcie śpiewu hrabiny.
Rozległo się na scenie początkowe recitativo:

„Suknio, coś mnie tak ubrała,
Jakby posąg w greckim stylu,
Hołdy tylu, zawiść tylu,
Będę, będę dziś widziała“.

Wiotka, efektowna postać artystki w stroju Djany cieniowała głos niesłychanie pięknie. Nagle popłynął śpiew;