Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

aksamitach. Niektóre z nich błyszczały w słońcu klejnotami rosy, pozostałej od niedawnego skropienia. Wszystkie szeptały do słońca.
Za monarchinjami ruszyli z galanterją dumni w swej chwale królewicze-storczyki z prześwietnej dynastji „Orchis Purpurea“, strojni w koronacyjne płaszcze i z ostrogami. Zwykle mało popularni, rozgwarzyli się w słońcu, zachęceni przykładem dam, a może tylko obfitością złotych promieni. Storczyki są wybrednisie i potentaci, wrażliwi na złoto i ciepło.
Za sobą wiedli monarchowie cały orszak dworu. Szedł najpierw szereg paziów — różnokolorowych tulipanów, papuziastych, niezmiernie butnych. Z godnością postępował dostojny dygnitarjat kaktusów, mirtów w gładkich zielonych uniformach i pachnących laków. Z drugiej strony garnęły się do słońca smukłe królewne i księżniczki krwi — białe lilje w powłóczystych szatach, pachnące, — dziewicze, śliczne. Za niemi damy dworu: kuliste azaleje w wazonach, całe pokryte kwiatami, od przeczystej bieli do ciemnej purpury i wyniosłe białe Calle, dumnie wznoszące w górę swe lejkowe djademy.
Z boku uśmiechała się do słońca skromna, niby wychowanka klasztoru, czułostkowa niewinna mimoza, ukwiecona mnóstwem kwiatów. I ona zaczęła szczebiotać do złotych promieni, zanurzona w nie, skąpana. Chociaż była córą znanego z uczciwości rodu „Sensitivów“, spokrewnionego blisko z bogobojną rodziną „Mimoza-Pudica“, jednak i ona nie została obojętną na pieszczoty słońca, nie kurczyła się pod jego dotknięciem — przeciwnie rozkwitała.
Czarowne słońce!
Ale oto jeszcze jedna zalotna flirciarka, bardzo światowa i wykwintna tuberoza. Olśniona blaskami, ogrzana ciepłem, strzepnęła z kokieterją swą śliczną sukienkę i zagadała do słońca śmiało, filuternie, z temperamentem, siejąc dokoła delikatny zapach wytwornych perfum.
Rozszeptały się kwiaty.
I jęły opowiadać na wyścigi, jak się porodziły w pysznym raju cieplarni głębowickich, jak je tam pielęgnowano i pieszczono. A potem przyszła nagła, straszna chwila. Zabłysły lampy elektryczne, rozjaśniając każdy zakątek cieplarni. Kwiaty, zbudzone ze snu, myślały, że to jakać uroczystość w zamku i one występować muszą. Więc ucieszone, strząsając z listków resztę snu, strojne, pachnące oczekiwały hołdów i zachwytów.
Ale jakież rozczarowanie!
Wprawdzie wszedł do cieplarni ich pan i władca, młody ordynat, lecz za nim podążył główny ich pedagog, ogrodnik, i cała hałastra ogrodniczków ze złowrogiemi minami. Kwiaty spojrzały uważniej i dreszcz niemi wstrząsnął. Wszyscy, prócz ordynata, uzbrojeni byli w wielkie błyszczące nożyce.
Przerażone kwiaty chciały błagać litości, lecz oniemiały ze zgrozy. Sam ordynat wybierał najpiękniejsze z jakimś radosnym i szczęśliwym uśmiechem w oczach. Nad różami „Marechal Niel“, które najbardziej lubił, pochylił się i szepnął miękko:
— Idźcie służyć Stefci.
Królowe róże opowiadały to słońcu, pyszne ze swej urody i powodzenia.