Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niosły, błyszczący w księżycu blaszanym dachem i rzędem oświetlonych okien.
Ostatni raz!
Łzy spłynęły z jej oczu. Nie uważając już na obecność Waldemara, załkała żałośnie.
Waldemar delikatnie wziął jej rękę, bez słowa, tulił ją w swych dłoniach i wolno zdejmował rękawiczkę.
Stefcia szarpnęła się, ale nie wyrwała ręki. Zatrzymał ją mocno.
— Spokojnie.... spokojnie.... proszę — przemówił miękkim głosem.
— Dlaczego pan ze mną jedzie? — dlaczego zrobił mi pan taką przykrość! poco to? — wybuchnęła Stefcia z żalem.
— Nie mówmy już o tem, droga moja. Czyż ja mogłem cię puścić bez rozmówienia się inaczej, jak tam w oranżerji? Chcę przekonać ciebie, najdroższa.
Stefcia poruszyła się. Jego serdeczny, łagodny głos, jego słowa i sposób mówienia działały na nią zabójczo. Zrozumiała, że on zaczyna mieć władzę nad nią. Dłoń jej pieścił, całował; to ją onieśmieliło, ale chciała się jeszcze bronić. Szepnęła błagalnie:
— Niech mnie pan zostawi w spokoju. Ja wyjadę i wszystko się skończy. Tak być powinno. Niech mi pan zrobi tę łaskę.
— Stefciu, mówmy poważnie, a nadewszystko spokojnie. Ja wiem, o co głównie idzie. Ty zawsze masz na myśli zmarłą babkę i jej dramat. Nie przeczę, to może nasuwać bardzo bolesne porównania. Ale nie masz jeszcze do nich prawa, gdyż dramat miniony w naszych rodzinach nie może się powtórzyć. Ja cię kocham oddawna i głęboko. Nie jest to chwilowy szał, ani kaprys — znam swe uczucia. Nie mam lat dwudziestu, żeby się unosić chwilą. Poważnie analizowałem siebie, i doszedłem do wniosku, że kocham cię uczuciem prawdziwem i bardzo potężnem. Kochałem się wiele razy, lecz to co innego! tamto właśnie były chwilowe szały, zrodzone z lekkich romansów, jakie każdy z nas liczy na tuziny. Ale nie spotkałem kobiety, której typ nosiłem w sobie, ani jedna nie weszła mi do duszy. W uprawianych przeze mnie flirtach głównym czynnikiem były zawsze zmysły. Ty pierwsza wzbudziłaś we mnie uczucia inne. Ciebie nietylko pragnę, ale cię kocham niezmiernie. Z początku miałem złe myśli. Zachwyciłaś mnie od pierwszej chwili spotkania, bo w samej powierzchowności odnalazłem mój typ, i chciałem cię mieć, ale — inaczej. Chciałem cię rozkochać, chciałem, abyś mi się oddała sama. Byłem niegodziwy, rozbałamucony życiem. Widziałem, że mi się nie udaje, i jakiś czas mściłem się na tobie, nawet arogancko. Chwilami nienawidziłem cię, doprowadzałaś mnie do wściekłości. Widzisz! widzisz, jedyna!
Wziął drugą jej rękę i gorąco przycisnął obie do ust. Stefcia siedziała jakby śniąc. On mówił dalej, cichym, przepojonym namiętnością głosem:
— I uśpiłaś we mnie lamparta, zacząłem patrzeć na ciebie inaczej. Ogarniało mnie zdumienie, widząc twą nieprzystępność i taką szlachetną dumę. Szanowałem cię, czciłem. A przytem byłaś zawsze taka śliczna, taka wdzięczna w każdym ruchu, tyle odnajdywałem w tobie ponęt, umiałaś mnie porwać nieświadomie, a tak uroczo. I pokochałem cię nad wszystko, zdobyłem! nareszcie jesteś moją, bo