Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwracał ich uwagę — patrzyli głównie na sposób jej czesania się i na ubranie. Młodzieniec jednak śledził z uporem długie rzęsy Stefci, leżące na twarzy, i cienie, które szły od nich na białą, prześliczną, zaróżowioną skórę. Obejrzał jej ręce białe, wązkie i drobne, o długich i cienkich palcach, ozdobionych jednym pierścionkiem z dużą perłą urjańską. Zbadawszy to wszystko, młodzieniec zaczął półgłosem wykładać matce i siostrze swe spostrzeżenia o Stefci; dowodził, że jest „niczego“, tylko strasznie „chuchrowata“, on zaś woli takie panny, co to jest na co spojrzeć pod względem objętości. Wykonał przytem, odpowiedni ruch, którym dosadnio objaśnił towarzyszące mu damy, że lubi kształty niepośledniej miary. Wszyscy razem zaczęli robić o Stefci różne uwagi, usiłując odgadnąć, kto to być może.
— Jakaś arystokratka — zgodzili się na jedno.
Stefcia znerwowana tem, nie chcąc się zdradzie, że słyszy, siedziała cicho i wkrótce znowu zasnęła.
Dzień już był, gdy do przedziału wszedł konduktor. Przemówił grzecznie do Stefci.
— Proszę pani, Rudowo już blisko, pozostaje jedna stacja.
Stefcia zerwała się i otworzyła oczy.
— Rudowo?... Już? Dobrze, dziękuję.
Zaczęła spiesznie wyjmować z torebki swe przybory tualetowe, a widząc, że jest przedmiotem nieustannej uwagi ze strony dwóch pań i młodego człowieka, wyszła z przedziału. Gdy w kilka minut potem powróciła już uczesana i umyta, wyglądała świeżo, przypominając jakiś biały, smukły kwiat.
Młodzieniec czemprędzej ściągnął binokle, by się lepiej przyjrzeć, obie panie patrzały na nią z podziwem. Świst lokomotywy oznajmił bliskość Rudowa. Stefcia trochę drżała. Włożyła żakiet, kapelusz i zaczęła zapinać rękawiczki. Pociąg zwalniał biegu, a je} stanął w myśli pierwszy przyjazd z panią Elzonowską. Wówczas, jadąc w kolei na granicy Słodkowic, poznała Waldemara. Jechał amerykanem, sam powożąc karą czwórką. Od pierwszego wejrzenia podobał jej się bardzo, głównie z niedbałej a wytwornej elegancji, ale już witając się, spojrzał na nią oczyma, w których dojrzała szyderstwo, i to ją zmroziło.
Jego Silny, męski uścisk dłoni pamięta doskonale. Jednak zanim dojechali do Słodkowic, już czuła do niego dziwną niechęć.
A teraz?... a teraz?...
— Boże! czy tamte czasy istniały? — pytała siebie.
— Mamo, mamo! jakie ślicznie konie na stacji i kareta! — zawołała młoda panna, stojąc przy oknie.
— Bardzo ładne czyjeś araby, cała czwórka siwych — potwierdził brat.
Stefcia zadrżała.
— Czyżby z Głębowicz? — przemknęło jej przez głowę.
Przeciągły gwizd, dzwonek, stuk hamulców — i pociąg stanął.
Stefci serce biło zdwojonem tempem.
Do przedziału wpadł tragarz.
— Czy są konie ze Słodkowic?
— Jest, proszę jasnej pani „karyta“ z Głębowicz i sam jaśnie pan ordynat. Ze Słodkowic jest tylko panienka baronówna. A ot idzie., pen strzelec.