Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Posługacz, najwidoczniej z nadmiaru zadowolenia, sadził się na tytuły.
Ustąpił z pospiechem przed olbrzymią postacią strzelca Jura, który wyglądał, jak jenerał na paradzie.
Olbrzym uśmiechnął się do Stefci, zdjął stosowany kapelusz i skłonił się nisko z uszanowaniem.
— Co pani rozkaże zabrać?
Stefcia podała mu ręczną torbę. Walizkę porwał tragarz.
W tej chwili wszedł Waldemar.
Przywitali się w milczeniu, ale z niedającym się ukryć wzruszeniem.
Stefcia poczerwieniała.
On pocałował jej rękę gorąco, unosząc czapkę nad głową. Było tyle wyłącznej nuty w ich powitaniu, pozornie chłodnem, że odczuły ją nawet obecne panie i pewny siebie młodzieniec.
Zamienili z sobą bystre spojrzenie: „Narzeczeni“ mówili sobie oczyma.
Olśniły ich konie, kareta, Jur, tytuły, wreszcie pańska postawa ordynata.
Waldemar zwrócił się do strzelca.
— Niech kareta podjeżdża.
— Jedziemy natychmiast. Pani wydaje mi się zmęczona — rzekł do Stefci.
Jak pan chce — odrzekła cicho.
Wychodzili z przedziału. Stefcia z uśmiechem skłoniła się towarzyszom podróży. Widząc to, ordynat uniósł zlekka czapkę.
Panie odkłoniły się nadzwyczaj uprzejmie, młodzieniec hałaśliwie zaszurgał nogami. Zdziwiła ich grzeczność młodej pary, zwaszcza tak wspaniałej.
Wbiegła Lucia.
— Ależ marudzicie państwo! — zawołała, rzucając się na szyję Stefci. — Waldy kazał mi tam czekać w sali — nie mogłam wytrzymać. Stefa! kochana, miła! jak dobrze, że już jesteś...
Ucałowały się serdecznie.
Wyszli z wagonu. Na peronie oczekiwał Jur i Jan, lokaj ze Słodkowic.
— Jechaliśmy z jakąś arystokratką, nie ulega wątpliwości — rzekła starsza dama, gdy zostali sami.
— To są narzeczeni. Jakiś widać bardzo bogaty pan. Ładna para.
Stanęli w oknie.
Kareta odjechała pierwsza, za nią potoczyły się sanie z Janem i rzeczami.
Lucia opowiedziała Stefci o chorobie pana Macieja i o swej tęsknocie.
— Jak się ma obecnie pan Michorowski? — pytała Stefcia.
Lucia się zaperzyła.
— Dlaczego nie mówisz dziadzio, jak dawniej?
— No, więc dziadzio, — czy już zdrowszy?
— O tak, i ciągle panią wspomina.