Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 02.pdf/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Spóźniłaś się trochę, dziecko — mówił ojciec — już po eksportacji. Jutro pogrzeb.
— Ja, ojczusiu, wyjechałam natychmiast, ale telegram był spóźniony.
Wszyscy przyglądali się Stefci z ciekawością, matka z rozczuleniem. Od czasu wyjazdu z domu dziewczyna wyładniała i nabrała powagi, zwłaszcza dystynkcji, potęgującej naturalny wdzięk. Ojciec znalazł w niej różnicę nawet od jesieni: w jego oczach Stefcia zwątlała. Jej śliczna cera nabrała tonów bledszych, stała się podobną do konchy perłowej. Różowe, kształtne usta uśmiechały się mniej wesoło. Oczy mogły zastanawiać. Fijolet ich wzmocnił się, delikatne bronzowe obwódki i długie rzęsy ocieniały je w sposób nieco tragiczny. Błyszczące iskry krasiły je, nadawały wyraz bujności temperamentu i lekkiej egzaltacji. Odgadywało się w ich głębiach uczucia jeszcze inne: tęsknoty, smutku, może nawet żalu niewypowiedzianego jasno... Jeden z jej młodych kuzynów, Narnicki, wyraził się o niej, że jest tak natchniona, że dawne djabliki w jej oczach wprawdzie nie zginęły, lecz stały się innemi, mniej błyszczącemi, ale więcej przykuwającemi. Nastrój całego domu był poważny, więc niezwykła powaga Stefci nie raziła. Ją zastanawiał ojciec i matka. Widziała w nich zmianę, spoglądali na nią z obawą. Troska malowała się zwłaszcza na czole ojca. Gdy dziewczyna wspomniała rodzicom coś o panu Macieju, oboje przybledli i zamienili z sobą szybkie spojrzenia. Stefcię to zaniepokoiło. O Waldemarze starała się nie mówić. Nikt zresztą o niego nie pytał.
Tylko raz kuzyn Narnicki zagadnął ją znienacka:
— Czy Słodkowce to prywatny majątek, czy jedno z dóbr ordynackich?
— Prywatny majątek.
— A w jakim wieku jest ordynat?
— Ma trzydzieści dwa lata.
Stefcia zaróżowiła się najniepotrzebniej.
— Ach to zupełnie młody człowiek! — zauważył Narnicki, patrząc na nią badawczo.
Pan Rudecki podchwycił:
— Widziałeś jego portrety w dziennikach, gdy obejmował ordynację po śmierci Janusza i po wyprawie do Afryki.
— Tego nie pamiętam. Ale przypominam sobie, że podobizny jego podawały pisma po wystawie. Przystojny człowiek, a nadewszystko...
— Wspaniały... czy tak? — rzekł pan Rudecki.
— I typowy wielki pan. Można to poznać odrazu. To nie jakiś dorobkiewicz, udający pana, ale karmazyn rodowy? Widać to nawet z twarzy. Ma przytem wiele pewności siebie i dumy, ale w dobrym rodzaju.
Stefcia miała ochotę wypowiedzieć, jakim jest Waldemar, ale czuła, że nie potrafi o nim mówić obojętnie. Ograniczyła się do krótkiej uwagi.
— Kuzyn ma słuszność. Prawdziwa arystokracja różni się pod każdym względem od swych naśladowców. Szczególnie przy bliższem poznaniu różnica występuje znamiennie i bardzo na jej korzyść.
Pan Rudecki spojrzał z ukosa na córkę.