Strona:PL Mniszek Helena - Trędowata 01.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Waldemar skłonił się z uśmiechem trochę szyderczym.
Wyglądało to, jakby przyjął walkę.
Partja się zaczęła. Rita grała gorączkowo i z irytacją. Gniewał ją spokój Waldemara, który wszystkie jej ciosy odbijał zręcznie prawie mechanicznie, z zimną krwią. Rzucane przez nią piłki zdawał się lekceważyć, mimo to nigdy nie chybił, a całą uwagę zwróconą miał na grę Stefci. Czuwał nad każdym jej ruchem. Wiluś, zły, nie ukrywał swego humoru, grał impetycznie. Lecz towarzystwo przyglądało się głównie Stefci. Dziewczyna podniecona, wesoła, grała z życiem. Ruchy miała swobodne, wdzięczne już z natury. Czasem podskakiwała w górę, biegnąc jak strzała do piłki, czasem wydawała przeciągły okrzyk, gdy dobrze trafiła.
Waldemar robił jej uwagi, które ją aż zniecierpliwiły.
— Niech mnie pan nie poprawia, ja i sama umiem grać.
— Oto wdzięczność niewieścia za dobre chęci — zaśmiał się ordynat.
— Pani już wygrała. Teraz na mnie kolej.
— Mój panie! co ta za konszachty? — zawołała panna Rita. — Ot, ma pan!
Cisnęła piłkę z taką siłą, że ta potoczyła się na brzeg placu. Stefcia krzyknęła, podbiegła pędem i w samą porę odbiła piłkę pod nogi Wilusia.
— Uratowałam pana! — zawołała chwytając prędko powietrze.
— Dziękuję! — Pani bajecznie przyczyni się do naszego zwycięstwa — rzekł znacząco.
Panna Rita zagryzła wargi i obrzuciła Stefcię niechętnem spojrzeniem.
— Byłam pewna, że pan przegra, ale to jeszcze nie koniec!
— Czekam nowego ataku — rzucił ordynat.
— Ryzykuje pani za wiele — wtrącił Trestka — tam grają kolosalne siły i mają wenę: przypuszczam porażkę na całej linji.
— Niech pan będzie cicho. Oui ne risque rien, n’a rien!
— Mais qui risque trop, aussi n’a rien — odrzekł Trestka zły.
— O czem państwo mówią? — spytał ordynat.
— Niewinniątko!...
— Panie ordynacie, piłka! piłka — krzyknęła Stefcia.
Waldemar cofnął się, przegiął zgrabnie i z siłą odbił nadlatującą piłkę — wprost na pannę Ritę.
— Wiluś trzymaj! — krzyknęła ona z kolei.
Ale już było zapóźno: wygrała Stefcia i Waldemar.
— Brawo, panno Stefanjo! Możemy sobie podziękować i powinszować, triumfujemy! — wołał ordynat.
Trestka popatrzył na Ritę.
— A co, nie mówiłem? To ciekawa gra.
— Nudny pan jest. Mogłam wygrać. To przez Wilusia wszystko.
— Moja droga, ty gapiłaś się, a ja miałem za ciebie grać — odciął się zaperzony student.
— Prawda! tembarziej, że gapiłeś się i ty,
— Voilá cʻest le mot — zaśmiał się baron Weyher.
Całe towarzystwo rozbawione tennisem, poszło w stronę doliny róż, skąd szły upajaące zapachy i śliczny widok uderzał oczy. Wejście do doliny zamykała gotycka brama z żelaznej rzeźbionej kraty, opleciona różami. Taka sama krata, opięta różami, otaczała całą dolinę. Każde przęsło zakończały rzeźbione wazy pełne róż, w ten sposób rosnących.