Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdybym ci rzekł, że czuwam co noc, wsparłszy głowę,
Że modlitwą i płaczem witam ranne zorze;
Pani, ty wiesz, uroki śmiech ci daje nowe,
W nim pszczoła za kwiat weźmie twe ustka wiśniowe.
Gdybym ci to powiedział, śmiałabyś się może.

Ale ty tego nie wiesz, — jam nakształt kielicha
Zamkniętego, gdy siadam z tobą na uboczy;
Słyszę głos twój, pierś twojem powietrzem oddycha
Ty możesz odgadywać, wątpić, śmiać się zcicha,
Nic — coby mniej słodkiemi zrobiło twe oczy.

Ja kwiecie tajemnicze, wonne zbieram w ciszy;
W wieczór melodyi dźwięków słucham z upojeniem,
Które dłoń twa powiewna dobywa z klawiszy,
A kiedy w wirze walca pierś twa szybciej dyszy,
Jak gniesz się w mem objęciu, odczuwam ze drżeniem.

A w nocy, kiedy świat nas rozdzieli zazdrośnie,
Gdy, wróciwszy do domu, w myślach się zagrzebię, —
Serce tysiącem wspomnień burzy się i rośnie,
I sam, sam jeden z Bogiem, jak skąpiec, radośnie
Otwieram ten swój skarbiec, pełny tylko ciebie.

Kocham — i umiem mówić z tobą obojętnie,
Kocham — i nie znać tego; że kocham — wiem jeden;
Drogą mi tajemnica ta, choć wrę namiętnie;
Przysiągłem, że nadziei zrzekam się doszczętnie,
Lecz nie szczęścia; — widzę cię — to mój raj, mój eden!

Bo nie dla mnie najwyższe szczęścia uniesienie,