Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To ona, Dajmon straszny wieczystym uporem,
Winna, że padł twój ojciec pod moim toporem.
Ona uwiodła serce me pełne goryczy
I w związek ten wtrąciła mię cudzołożniczy.
To ona, nie ja! Dziecię, cóżem ja zyskała
Na morderstwie? Strach wieczny dla ducha i ciała!
Mury, co znacie nocy bezsennych mych piekło,
I ty, co stoisz ciągle przed źrenicą spiekłą,
Widziadło Bohatera, Małżonka i Pana,
Powiedzcie! — O mój synu, ściskam twe kolana!
Nie przelewaj krwi mojej.
Or. Rzekłaś?
Klit. Precz, nędzniku!
Jeśli nie słuchasz próśb mych rozpacznego krzyku,
Strzeż się, byś nie posłyszał ujadania srogiéj
Tłuszczy Widem Hadesu! Chwilkę, synu drogi!
Nie! Ty nie chcesz krwawego śmierci mojej dzieła...
Oh! Takbym lat sędziwych dojść tutaj pragnęła!
Or. Ty! ty żyć byś tu chciała! Cóżby powiedzieli
Bogowie, ludzie, dom ten? Że zbrakło mścicieli?
Musisz umrzeć, ja muszę dopełnić wyroku.
Pójdź! Cios mój cię położy u kochanka boku,
Co w strudze krwi obrzydłej, jak pies nędzny, zdycha.
Jak codzień, dziś łożnica połączy was cicha:
Ponieważ go kochałaś, idź doń, on cię wzywa,
Milej w objęciach jego skonasz, nieszczęśliwa!
Śpiesz się, śpiesz się, kobieto! bo, przez wszystkie Bogi,
Powlokę cię po ziemi za włosy lub nogi!
Klit. Bogi! Elektro, córko! Łaski, łkam w pokorze!
Mój synu!
Or. Jestem ślepy i głuchy.
Klit. Potworze!
Bodzie straszny! Już widzę, próżnom kołatała