Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ludzie, straże, hej, do mnie! Schwytać mi to wilcze
Plemię! Zgroza! Morderstwo! Hej, do mego boku!
Zabić tego krwawego włóczęgę!

Orestes wychodzi z pod portyku z nożem w ręku.
IX.
Klitajmnestra, Orestes.

Or. Ni kroku!
Ani krzyku, ni drgnienia! Ha! mam cię, kobieto!
Czas przyszedł. Muszę z tobą pomówić.
Klit. Cóż przeto
Chcesz, nikczemny włóczęgo! Ja cię nie znam wcale.
Nędzniku!
Or. Nie zaciskaj tak pięści w zapale:
Zęby ściśnij, kobieto! Otwórz dobrze uszy.
Pytasz mię? Więc ci powiem coś, co w proch cię skruszy!
Kto jestem? Nie wiesz, nie masz przeczucia, niegodna,
Twoje serce — ze stali? Dobrze więc. Pij do dna.
Jam twój syn!
Klit. Syn mój umarł, milcz o nim! Ty szydzisz!
Milcz!
Or. Nosiłaś mię w łonie. Jakim mnie tu widzisz,
Takim mnie uczynili — Bogowie najpierwsi,
Po nich ty. Poznaj płód swój. To ja. Twoje piersi
Ssałem, na twojem łonie „Matki“-m gwarzł imię!
O wspomnienia dziecięctwa, dni błogich czczy dymie!
Tyś do mnie uśmiechała się tkliwie a dumnie..
Klit. Czyżbyś prawdę rzekł! Bogi!
Or. Nie zbliżaj się ku mnie,
Lub zabiję cię, chwili nie zwlekając dłużéj!
Słuchaj ty, tkliwa matko, co ci syn wynurzy.