Strona:PL Miriam - U poetów.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

On, co, dzikszy, niestety, nad najdziksze zwierzę,
Drogą krwią mojej córki ubroczył wybrzeże,
Córki, którą kochałam, począwszy ją w łonie,
Jutrzenki mego serca, co już nie zapłonie,
Córki, co była szczęściem, czcią domu! co w męce
Z krzykiem do oszalałej matki wyciągała ręce,
Gdy przerażonym bogom okrutni morderco
W ofierze przynosili dymiące jej serce!
On, ten ojciec, len dziedzic wy rocznego rodu,
On nie został wygnany z prastarego grodu,
Jego imienia drożne nie klęły kamienie!
I ja miałam go szczędzić? Po trzykroć: nie, nie, nie
I ten człowiek, śród bogactw, obciążony chwałą,
Szczęśliwy, czczony wokół przez Helladę całą,
Ta dla łzy ócz mych spiekłej zniewaga żyjąca.
Miałby pędzić zwycięsko dni swoje do końca,
Aż kiedyś, jak się czyni dobrym królom, chmurne
Ludy proch jego w złotą zebrałyby unię?
Nie! Niech nikt z was nie marzy w purpurze pogrzebnéj
Na stos kłaść tego trupa królewski, podniebny!
Żadnych libacyj bogom, obiat, płaczek, żali!
Oba ciała na pastwę porzucić w oddali
Orłom, które woń ścierwa z gór dalekich znęci,
I psom, jeśli ich wstrętny len żer nie zniechęci!
Tak! ja chcę tak i każę: niech nic nie rozdziela
Z tą dziewką barbarzyńską — Troi burzyciela,
Królewskiego kochanka — z wieszczką-niewolnicą!
Kał drożny będzie dla nich małżeńską łożnicą!
Eur. I ją zabiłaś także!
Klit. Zemsta się nie waha!
Ścięłam zboże, z niem padła i garść ziela błaha.
I jego towarzysze, wspólnicy, świadkowie