Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

On zaś — czy ma jeszcze prawo bronić krzyża?
Życie jego wstało przed nim w oddali zamierzchłej.

Był jeszcze pacholęciem, miał lat 7, chodził po szuwarach nad Sanem, zamyślał się — i w dzień swych imienin do Matki rzekł: ja muszę być księdzem.
Matka, wierząca głęboko, oddana Chrystusowi służebna, choć magnatka na ziemi — rzekła: „Tak, synku, ale przez 7 lat nie będziesz o tem mówił nikomu, ani nawet myślał".
— Mówić nie będę miał już więcej komu, ale myśleć muszę o tem, bo to jest moje życie. —
Oddali go rodzice do gimnazjum, ćwiczyli jego umysł i duszę, na wakacjach dnie całe spędzał na koniu, lub w lesie i w kniei wśród myśliwych — na niwach szumiących wśród żeńców, wśród ksiąg i przyjaciół w ogrodzie.
Mając lat 14, przyszedł w dzień imienin, milczący i nieśmiały do Matki. Myślała ona, że to może jakaś prośba dziecinna, źe ujmie się za którym z braci i weźmie jego przewinę na siebie, — lecz spojrzawszy w jego oczy niesamowite, juź wiedziała, czego chce od niej Chrystus.
I tylko krzyknęła: „Boże, daj jemu moc!"
Matka i syn tworzyli odtąd jedno mistycznie zrosłe drzewo. Konstanty poszedł do uniwersytetu; ukończywszy, przedłożył ojcu prośbę. A była to prośba straszna.
— My jesteśmy renegatami, rzekł. Byliśmy dawniej Rusini, opuściliśmy brać naszą ciemną, magnacki przepych nie daje nam juź nawet do niej dostępu. Nawet Wy, Rodzice, nie zaglądacie juź nigdy do opuszczonej cerkiewki!
— Ojciec surowy i dumny, zmierzył go wzrokiem ranionego tura.