Strona:PL Michał Bałucki-Prosto z pensyi.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To otoczenie wpłynęło tak na nią, że więcej mówiła, niż jadła. Chciała się nagadać z dziadkami za ten cały rok, przez który ich nie widziała. I byłaby jeszcze więcej mówiła, gdyby nie obecność kuzyna, która krępowała jej swobodę. Ile razy spojrzała w stronę, gdzie on siedział, urywała opowiadanie. Gniewało ją, że tak wlepiał w nią oczy i słuchał, co ona mówiła. Na co on ma słuchać, kiedy ona to nie dla niego, tylko dla dziadków opowiada?
— No, a jakże tam ze świadectwami? — spytał dziadek, po zaspokojeniu pierwszego apetytu.
— Podobno nagroda — wyrwał się Adam, za co dostał spojrzenie panny, który mu najwyraźniej mówiło: siedź sobie pan cicho, kiedy się pana nie pytają.
To mu powiedziała oczami, a dziadkowi odrzekła:
— Zaraz dziadzi pokażę mam w tor...
Tu urwała, spojrzawszy po sobie i na stołek, gdzie leżała jej zarzutka i kapelusz.
— O mój Boże!
— Co się stało? — spytała babcia.
— Moja torbeczka... musiałam ją zgubić.
— To chyba, jak wysiadałaś z powozu, pasek się może rozwiązał.
— Pójdę poszukać — rzekł Adam, zrywając się.
— Możeby Jaśka posłać z latarnią — odezwał się dziadek.
— Znajdę i po ciemku. Nauka to światło, a że to świadectwo z odbytych nauk, więc powinienem po ciemku trafić do niego.
To powiedziawszy, z uśmiechem wybiegł.
— Widzisz jaki on grzeczny — zaczęła chwalić babcia — po nocy biega dla ciebie, choć niekoniecznie starasz mu się podobać.
— Ja, jemu?... Może mam mu jeszcze dziękować za to, że tak sobie żartuje ze mnie na każdym kroku? Babcia powinna mu zakazać i dziadunio także, bo to jest lekceważenie.