Strona:PL Merimee - Dwór Karola IX-go.pdf/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może to i prawda!
— Jak ona wrzeszczała, ta młoda ichmościanka, którąśmy dziś wyprawili na tamten świat!
— A ten grubas, jej ojciec, który ciągle z wody wypływał! Dawno tak się nie uśmiałem.
— Dużo mieliście dziś do roboty? — zagadnęła Małgorzata, wracając z piwnicy, z koszem butelek.
— Tak sobie — odrzekł Bois-Dauphin — zabitych i utopionych było razem dwanaścioro, licząc w to kobiety i dzieci. Żadne z nich nie miało grosza przy duszy; trochę pierścieni, kolczyków i zapon złotych, oto cały nasz połów.
Młody zakonnik poruszył się na ławie.
— Głodny jestem jak pies — rzekł jeden z żołdaków — w kurniku Małgosi widziałem tłuste kokosze, z któremi radbym bliższą zawiązać znajomość.
— Dziś piątek! — zawołała zgorszona Małgorzata.
— Otrzymamy dyspensę od wielebnych ojców. Nieprawdaż, ojcze, że zasłużyliśmy na obiad mięsny?
Starszy mnich skłonił głowę, ku wielkiemu zdumieniu gospodyni.
— To mi zakonnicy! takich kocham! — zawołał Bois-Dauphin i wyszedł, a za chwilę powrócił z kurczętami.
— Niegodziwcze! — krzyknęła Małgorzata — chcesz jeść mięso w piątek?
— Cicho bądź, Małgosiu, i weź się do skubania, inaczej źle będzie z tobą.