Strona:PL Merimee - Dwór Karola IX-go.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bernard uderzył go głownią szpady, a cios był tak silny, że młodzieniec oblany krwią spadł z konia. Gawiedź uliczna, dotąd przypatrująca się spokojnie, ujęła się za rannym i gradem kamieni zasypała Bernarda. Zrozumiał, że nic nie poradzi wobec przeważnej liczby napastników i spiąwszy konia ostrogami, postanowił w ucieczce szukać ocalenia. Wierzchowiec jednak potknął się na zakręcie i wyrzucił go z siodła.
Zanim Bernard zdążył się podnieść, otoczono go, powalono na ziemię i zabitoby z pewnością, gdyby go nie osłonił ciałem własnem jakiś zakonnik.
— Co czynicie, szaleńcy? — krzyknął — ten człowiek niewinny, puśćcie go!
— To hugonot — wołano dokoła.
— Więc pozwólcie mu nawrócić się.
Napastnicy puścili Bernarda i rozeszli się, szemrząc niechętnie.
— Jakże zdołam wyrazić ci moją wdzięczność, ojcze! — rzekł Bernard — chciej przyjąć tę sakiewkę.
— Przyjmuję ją w imieniu biednych, bo sam niczego nie potrzebuję. Znam twego brata, młodzieńcze, i mam wiele życzliwości dla was obu. Chodź ze mną, nawróć się a nie pożałujesz tego.
— Nie namawiaj mnie do tego, ojcze, powiedz raczej, jak się nazywasz?
— Lubin, mój synu. Przykro mi, że trwasz w swoich błędach. Ocaliłem ci życie, jaka szkoda, że duszy ocalić nie mogę.