Strona:PL Merimee - Dwór Karola IX-go.pdf/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech i tak będzie.
Zabrała płaszcz i wyszła zamykając drzwi na klucz.
Bernard rzucił się na fotel. Serce biło mu gwałtownie, doznawał wrażenia, jak kilka dni temu, przed pojedynkiem. Dokoła głucha panowała cisza, a rozmarzona wyobraźnia młodzieńca dziwaczne snuła myśli. Wyobrażał sobie, że ujrzy hrabinę de Turgis; to znów przypuszczał, że zgraja morderców rzuci się na niego; wreszcie budziło się w nim podejrzenie, że stał się ofiarą żartu.
Nagle klucz zgrzytnął w zamku, drzwi się otworzyły i do komnaty weszła zamaskowana pani. Miała wzrost wysoki, kibić piękną, obciśniętą atłasowym stanikiem, nóżki drobne, obute w białe, aksamitne pantofelki, ręce w haftowanych rękawiczkach. Wieku niepodobna było się domyśleć.
Bernard zerwał się i przykląkł na jedno kolano; nieznajoma się zatrzymała i rzekła głosem pieściwym po hiszpańsku:
— Bóg z tobą, kawalerze, bądź pozdrowiony.
Bernard powstał, nieco zmieszany.
— Czy mówisz po hiszpańsku, kawalerze?
Bernard zaledwie rozumiał ten język.
Nieznajoma widocznie była z tego niezadowolona; usiadła na fotelu, wskazała Bernardowi miejsce naprzeciwko siebie i zaczęła rozmowę po francusku; w głosie jej przeważał akcent cudzoziemski.