Strona:PL Merimee - Dwór Karola IX-go.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rami i rusznicami, Nie znasz jeszcze Paryża, zresztą ostrożność nigdy nie zawadzi.
— Nie przeczuwam nie złego. Gdyby chciano pomścić śmierć biednego de Comminges, napadniętoby na mnie wprost na ulicy.
— Radzę po bratersku — weź z sobą chociaż pistolety.
— Dobrze, ale nieznajoma jeszcze mię wyśmieje.
Bernard po obiedzie udał się do swego pokoju i tam spędził kilka godzin przed zwierciadłem. Starannie uczesany, ufryzowany, woniejący, udał się przed ósmą do kościoła Św. Germana; więcej niż pół godziny przechadzał się wzdłuż nawy, rachując filary i świece. O wpół do dziewiątej zjawiła się kobieta, od stóp do głowy owinięta w brunatny płaszcz; nie mówiąc słowa, wzięła go za rękę i prowadziła krętemi ulicami, wreszcie stanęła przed wysokim domem, napozór niezamieszkałym. Otworzywszy małe drzwiczki w głębi, dała znak Bernardowi, żeby szedł za nią.
W sieni było ciemno jak w grobie; przewodniczka zaryglowała drzwi i stłumionym głosem ostrzegła Bernarda, że schody, na które wejść mają, są wązkie i strome. Nie bez trudności dostał się na górę i po omacku trafił do drzwi, prowadzących do komnaty rzęsisto oświetlonej. Ściany były obite kwiecistą makatą, nieco spłowiałą ale kosztowną, na stole paliły się różowe świece, iskrzyły kryształowe flakony z winem, błyszczały srebrne kosze, napełnione ciastem i owocami.