Przejdź do zawartości

Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   287   —

się nastraszyć wówczas, gdy niema żadnego niebezpieczeństwa.
— Jak pan chce — mruknął, siadając niechętnie; — ja umywam ręce, jeżeli stanie się nieszczęście... A stanie się ono, jeśli natychmiast nie opuścimy tego miejsca.
— Owszem, możemy pójść stąd zaraz, ale nie w górę rzeki, lecz w dół, gdzie możemy znaleźć nietylko nocleg, ale i wyborną wieczerzę.
— Gdzie? u kogo?
— U majora Cadery.
— Nie rozumiem pana.
— To bardzo możiiwe, ale zato ja was dobrze rozumiem, Piotrze Aynas! Jesteście naprawdę złym i niegodziwym człowiekiem!
— Ja? a to skąd panu przyszło nazywać mię niegodziwym człowiekiem?
— Z powodu waszegu kłamstwa.
— Myli się sennor! Kłamliwe słowo nigdy z ust moich nie wyszło.
— Tak? A czy nie mówiliście przed chwilą, że was cały dzień w domu nie było, chociaż tam byliście?
— Ani na chwilę do chaty przez cały dzień nie zajrzałem.
— Nawet wówczas, gdy major przysłał po was swego posłańca?
— O tem nic nie wiem — odparł zaniepokojony.
— Przypomnijcie sobie! Był u was człowiek z długą lancą. Wyszliście z nim, aby Daya nie słyszała, co będziecie ze sobą mówili.
— Sennor... ja... ja nic o tem nie wiem... Nie byłem w domu od rana.
— Przypomnijcie sobie dobrze, czy nie byliście na krótko przed zmierzchem, gdy wasza żona przyszła z rybami. Samiście je spuścili do kałuży.
— Sennor!...
— No! zapomnieliście o tem?
— Nie byłem w domu... nie widziałem żadnych ryb.
— A jednak obiecywaliście nam je w miejsce świnki.