Drogi czytelniku, czy znałeś „błękitno-purpurowego Matuzalema“? Znałeś go na pewno, o ileś rodem z owego miasta uniwersyteckiego, albo o ileś tylko bawił w niem kiedyś przejazdem. Wszak mowa o żywej, dźwięcznej chorągwi tamtejszej Alma mater. Musiałeś na niego zwrócić uwagę; zwróciwszy uwagę — musiałeś zapamiętać.
Od Bóg wie ilu semestrów mieszkał w Pieprznym Zaułku i studjował — no tak, któż to mógłby powiedzieć, co właściwie błękitno-purpurowy Matuzalem studjował! Gdybyś z ciekawości zapytał o przedmiot tych studjów, dostałbyś odpowiedź, ale odpowiedź znaczoną klingą, odpowiedź niebylejaką. Matuzalem bowiem uchodził słusznie za najlepszego szermierza.
O czasie ściśle co do minuty oznaczonym Matuzalem wychodził z domu, w którym mieścił się na parterze wspaniale urządzony sklep herbaty Chińczyka Ye-Kin-Li, przechodził przez ulicę w towarzystwie swego służącego, skręcał na prawo w ulicę Humboldta i znikał tam za drzwiami „Pocztyljona