Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Well! Niech i tak będzie. Ale jak się przedostaniemy przez ten tłum? Czego ta hołota sakramencka chce od nas!
— Czego chce? Odpowiem panu pięknym wierszem studenckim, naginając go nieco do okoliczności:

Naraz się wtacza cudaczna istota,
Turnerstick — tak się zwie owa szkarada.
Stoi ci przed nią niemrawa gromada,
Patrzy, jak wół na malowane wrota.

Wygłosił te słowa w momencie wcale odpowiednim, chociaż nietyle Turnerstick, ile on sam oraz Ryszard ściągali na siebie podziw gawiedzi.
Nigdy bowiem nie widziano tu jeszcze trzech w ten sposób ubranych ludzi. Ledwo zdążyli postawić nogę na bulwarze, gdy zewszechstron zbiegli się mężczyźni i kobiety, i utworzyli dookoła nich półkole widzów. Mężczyźni w przeróżnych strojach przeróżnych kolorów, biedne kobiety i biedniejsze jeszcze dzieci stały i gapiły się na niezwykłe widowisko. Nasi podróżni nie mogli ich pomawiać o brak szacunku; widać było, że uważają cudacznie ubranych przybyszów za znakomitych, dostojnych ludzi, do czego najwięcej się bodaj przyczyniła ich pełna dostojeństwa postawa.
Podczas gdy jednak właściwi sprawcy sensacji udawali, że jej nie spostrzegają, kapitan puszył się, mile połechtany w swej. dumie. Był przeświadczony, że to on jest przedmiotem zaciekawienia, i odpo-

56