sięciu dobrze uzbrojonych jeźdźców, bynajmniej nie wyglądających na żebraków. Dosiadali rączych rumaków, odzież zaś ich świadczyła o dostatkach.
Jeden z nich ubrany był wyłącznie w jedwabie. U pasa wisiała szabla bardzo kosztowna, uprząż zaś konia była obita srebrem. Mógł liczyć sobie sześćdziesiąt lat. Powierzchowność jego była pełna godności, do czego przyczyniała się długa broda, sięgająca aż piersi. Chociaż na czapce nie świecił guzik mandaryna, postać przybysza nakazywała posłuch.
Zeskoczył z konia i podszedł do drzwi gospody, gdzie gospodarz przywitał go głębokim ukłonem. T’eu pozdrowił go, jak równy równego, podał mu rękę, poczem ukłonił się i położył ręce na jego ramionach.
Student odszedł od okna i wraz z towarzyszami usiadł na ławce, przeznaczonej dla gości. Wkrótce potem wszedł król żebraków ze swoimi towarzyszami. Zdumiał się na widok cudzoziemców. Ukłonił się nisko. Odpowiedzieli mu równie niskim ukłonem.
— Zamierzam u was przenocować — rzekł t’eu do gospodarza. — Czy macie wolne pomieszczenia?
— Niestety, nie. Wszystkie zajęli ci oto panowie, najwyższy obrońco.
— W takim razie przenocujemy w izbie gościnnej.
Aliści wtrącił się Matuzalem:
— Potężny władca ubogich nie powinien z na-
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/508
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
114