Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/507

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




Pod opieką króla żebraków

Mijnheer był tak wzruszony, że wymagał szczególnie obfitej wieczerzy. Błękitno-purpurowy przywołał zatem gospodarza, aby mu wydać odpowiednie zlecenia. Tymczasem rozległy się przed gospodą głośne okrzyki i słychać było, jak pierzcha gromada gapiów.
— Cóżto znaczy? — zapytał Degenfeld gospodarza.
— Nie rozumiem dokładnie okrzyków. Zaraz zobaczę, co się stało.
Wyszedł. Po chwili wrócił i zawołał radośnie:
— Wie pan, kto przybywa, dostojny władco?
— Kto?
— T’eu, sam t’eu!
— Aha! Król żebraków?
— Tak! Król żebraków. Już jest późno, więc zatrzyma się tutaj. Muszę wyjść, aby go powitać.
Rzekłszy to, wyszedł.
Wszyscy podeszli do okien, ciekawi widoku tak znakomitego gościa.
Głosy stawały się coraz donośniejsze. Słychać było tętent koni. Istotnie, wkrótce ukazało się dzie-

113