Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Uwolnimy was!
— O nie. Wnet się nieporozumienie wyjaśni. Chodźże pan z nami!
Udano się do izby. Nie widać było nigdzie gospodarza. Ulotnił się w obawie przed „synami diabła“. Uratowany przez Matuzalema muzułmanin zdał relację ze swej przygody. Wódz słuchał go z uwagą. Zmierzył jeńców od stóp do głów, poczem rzekł:
— Z jakiego kraju przybyliście?
— Z kraju Tao-tse-kue — odparł Degenfeld.
— Czy to prawda? Znam pewnego Tao-tse-kue, bardzo bogatego i życzliwie dla nas usposobionego. Nieraz ratował naszych prześladowanych braci od nędzy i śmierci.
— Jak się nazywa?
— Tu nazywają go Szi[1], w ojczyźnie swej nazywał się Sei-tei-nei.
— Posiadacz ho-tsingu[2]?
— Niejednego. Czy znasz?
— Tak. Ten oto mój towarzysz jest jego pracownikiem, a ten drugi jest bratankiem Sei-tei-nei.
— To się zgadza. Wiem, że Sei-tei-nei nie ma syna i że chciał sprowadzić do siebie swego bratanka. Jedziecie zatem do Ho-tsing-ting?
— Tak.
— Uwierzylibyśmy wszystkiemu, gdyby nie kuan. Cesarz jest naszym gnębicielem, i każdy kogo on miłuje, jest naszym wrogiem.

— Być może, nie wyraziłem się dosyć dokładnie,

  1. Kamień.
  2. Źródło nafty.
97