Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/473

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wstał pan jako tako. Ale jak tam będzie z dalszą jazdą?
— Jeśli mi dacie do ręki flaszkę, będę lepszym jeźdźcem od najlepszego kawalerzysty.
— Dobrze, zobaczymy! Ale pod warunkiem, że butlę będzie pan trzymał nie w ręce, lecz w kieszeni. Nadto, jakeśmy poprzednio postanowili, przytroczymy pana do siodła.
Dostał flaszkę i schował ją do kieszeni. Wsadzono go na koń. Pod brzuchem konia przeciągnięto powróz i owiązano nim nogi jeźdźca. Czuł się pewniej i stwierdził to z miną zadowoloną:
Noo, nu is het goed. — No, teraz już dobrze. Będziemy mknąć niczem wiatr.
Aczkolwiek nie było tak dobrze, jak sądził mijnheer, zawszeć poszło lepiej, niż poprzednio. Tem bardziej, że zrezygnował z parasola. Humor jego poprawiał się z każdą chwilą, nawet podczas galopu. Śmiał się na całe gardło i uważał się za najlepszego jeźdźca, niezrażony bynajmniej częstą pomocą Godfryda i Turnersticka, kłusujących u jego boków.
Słońce nie piekło mocno. Było tu nawet na wzgórzach dosyć chłodno, a jednak pot skroplił czoło mijnheera. Sapał jak astmatyk, ale nie tracił humoru.
— Ta jazda świetnie wpłynie na pana zdrowie. Łącznie z potem wydzieli się niezdrowa, zła krew.
Het bloed? — Krew? Czy to mnie nie osłabi? Czy nie dostanę żółtaczki, albo apopleksji?

79