Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/467

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oficerowi pomknąć przodem, aby oznajmić przybycie okaziciela cesarskiego kuanu.
Teraz powoli zjeżdżali z góry. Słońce ukryło się za wzgórzami, które rzucały coraz to gęstsze i dłuższe cienie. U stóp góry podróżników oczekiwały skutki poselstwa porucznika. Zapewne rozgłosił wiadomość o przybyciu gości wszem wobec na ulicach. Wskutek tego ogromny tłum wyległ na szosę. Galopem dojechano do wrót miejskich, gdzie czekał oficer, aby zaprowadzić przybyszów do domu mandaryna. Wzdłuż drogi stali gęstym szpalerem obywatele miasta. Mrok już tak zgęstniał, że nie widać było nic z odległości paru kroków. Nie płonęły latarnie, gdyż nie było jeszcze odnośnego polecenia.
Mandaryn przyjął gości przed drzwiami, przywitał ich z szacunkiem i zaprowadził do wnętrza. Całodzienna jazda zmęczyła podróżnych, nieprzywykłych do długiego przebywania w siodle. Ryszard ledwo mógł wyprostować nogi. Starał się jednak zamaskować swój aż nazbyt sztywny krok.
Gorzej było z mijnheerem. Jęczał był przez cały czas jazdy, atoli nikt nie zwracał nań uwagi. Teraz jęki były głośniejsze. Twierdził, że nie czuje własnego ciała. Nie mógł wysiąść z palankinu o własnych siłach. Musiało mu pomóc trzech służących mandaryna. Stanąwszy na nogach, zachwiał się, i runąłby, gdyby go wporę nie podtrzymano. Na szczęście, pokój przyjęć znajdował się na parterze — nietrudno go tam było zaprowadzić. Posadzono go

73