Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/465

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stąd zaczynały się lasy. Zbliżono się więc do właściwych gór Nanling.
W połowie drogi zatrzymano się w gospodzie. Gospodarz, niechlujny tłuścioch, wyszedł powitać przybyszów z niezbyt przyjazną miną. Prawdopodobnie z doświadczenia własnego przekonał się, że na żołnierzach chińskich nie można wiele zarobić. Ujrzawszy przecież cudzoziemców, zmienił wyraz twarzy. Szeroko otworzył usta i wraził zdumione spojrzenie w przybyszów.
Godfryd zeskoczył z konia, zbliżył obój do ucha gospodarza i wydał tak przerażające tony, że Chińczyk, głośno krzycząc, umknął co tchu.
— Załatwione! — roześmiał się pucybut. — Wejdźmy do przybytku gościnności!
Dom był przegrodzony na dwie nierówne części. Mniejsza stanowiła mieszkanie gospodarza, większa była przeznaczona dla gości. Zajrzawszy do mniejszej, Godfryd cofnął się czem prędzej.
— Tfu! — zawołał. — Co za pajęczyna! Z rąk tej madonny nicbym nie jadł!
— Jakto? — zapytał Turnerstick.
— Matka siedzi przy garnku, trzyma na kolanach młodą lady i grzebie w jej głowie, jak to zwykły wzajemnie czynić sobie małpy. Zajrzyjmy więc do drugiej połowy!
Była to pusta izba. Stół i dwie ławki stanowiły całkowite umeblowanie. Żołnierze przynieśli maty i chusty. Okryli niemi meble. Kilka mat rozłożono na

71