Strona:PL May - Matuzalem.djvu/441

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie swędziło mnie nigdzie, zrozumiano! huknął kapitan. — Zapamiętać to sobie, że mnie wogóle nigdy i nigdzie nie swędzi. Proszę sobie zmiarkować! Frick Turnerstick i swędzenie! To istna obraza majestatu!
— Taaak? Wyglądałeś pan bardzo majestatycznie, kiedy się mocowałeś z Chińczykami. Gdyby znowu miały panu strzelić do głowy takie pomysły, to lepiej będzie dla nas wszystkich, jeśli natychmiast wrócimy do domu.
Turnerstick zamierzał osadzić pucybuta, lecz właśnie Matuzalem wdał się w ich kłótnię.
— Nasz Godfryd ma świętą słuszność. Wystawił nas pan i siebie na wielkie niebezpieczeństwo. Bogu należy dziękować, żeśmy wyszli cało. Muszę pana prosić, abyś na przyszłość nie wpadał na podobne koncepty. Zamierzałem palnąć przyzwoite kazanie. Ale co się stało, już się nie odstanie, a poza tem pańskiej przygodzie zawdzięczamy nader szczęśliwe zdarzenie, wobec tego puszczę panu przewinę płazem.
— Szczęśliwe zdarzenie? Jakie? — zapytał kapitan, poczuwszy wiatr przyjazny.
— Poznaliśmy pewnego pana, spokrewnionego z naszym poczciwym Liang-ssi.
— Ze mną? Któż to taki? — odezwał się szybko Chińczyk.
— Ten oto mandaryn, który nietylko pozwolił was uwolnić, ale i osobiście zamierza towarzyszyć nam do Niemiec.

47