Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przez cały ten czas mandaryn nie poruszył się z miejsca, a Godfryd siedział z miną istnego cerbera.
— Nie było mi tu samemu zbyt przyjemnie na duszy — rzekł. — Ale z chwilą, gdy pan wrócił, odzyskałem swoją zwykłą pogardę śmierci.
Mandaryn zaprowadził ich do swego mieszkania, znajdującego się po drugiej stronie korytarza, a składającego się z trzech małych pokoi.
Wziął ubiory, pieniądze i inne rzeczy, potrzebne do podróży, i zostawił na stole kartkę dla swego zastępcy. Teraz był gotów do drogi.
— Mamy podwójny palankin, — rzekł Matuzalem — leży tam nasza broń. Znajdzie się miejsce dla pana. Ale skąd mam pewność, że w mieście nie podniesie pan alarmu?
— Panie, nie jestem kłamcą. Przyrzekłem iść z panem i dotrzymam słowa. Zresztą, mam tu trociczki i mogę dać kong-kheou, jeśli panu nie wystarczy poręka mego nazwiska.
— Jak się pan nazywa?
— Moje nazwisko cenzualne brzmi Jin-tsian.
— A pańskie nazwisko rodowe?
— Pang.
— Pang? — zapytał zdumiony Matuzalem. — Czy być może!
— A czemu nie?
— Ponieważ znam kogoś o tem samem nazwisku.
— Panie, to nic dziwnego. Mamy wszystkiego

38