Strona:PL May - Matuzalem.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zardzewiałej piłki tego żołnierza, niech pan sam stwierdzi.
Wyciągnął z kieszeni dwa rewolwery i spuścił kurki. Godfryd uczynił to samo. Mandaryn zbladł. Nietylko jeden, ale wszyscy jego podkomendni nie daliby rady dwom parom rewolwerów. Sama groźna i męska postawa Matuzalema rozproszyłaby ich momentalnie. Najważniejszą jednak rzeczą był fakt posiadania przez tego cudzoziemca paszportu, przed którym musiał się ugiąć każdy żołnierz, a nawet jenerał. Z chwilą, gdy tylko pokazałby ten dokument, wartownicy musieliby się słuchać jego, a nie naczelnika więzienia. Nie było wątpliwości, że więźniowie zdołają się wydostać.
Mimo to młody mandaryn nie uległ. Z akcentem nienaruszonej decyzji odpierał słowa studenta.
— Panie, dobrześ to uplanował — rzekł wreszcie. — Widzę, żem zbyt słaby, aby się przeciwstawić skutecznie twoim zamiarom. Ale czy pomyślał pan, jaki los mnie czeka, jeśli więźniowie uciekną?
Poważny i smutny ton urzędnika wzruszył błękitno-purpurowego. Odezwał się:
— Wiem, że spotka pana kara, ale nie sądzę, aby była zbyt surowa. Dostanie się panu tylko nagana.
— Myli się pan. Wczoraj zbiegli dwaj przestępcy; ich miejsce zajął dziś urzędnik, który ich nie dopilnował. To samo mnie czeka, ale, mogę pana zapewnić, mój zmysł honoru nie pozwoli mi tego przeżyć. Skoro tylko pan się oddali, popełnię samobójstwo.

32