Za sobą miał trzech więźniów, a przed sobą Matuzalema. Obejrzawszy się wokoło, zapytał:
— Cóżto znaczy? Poco tu weszli?
— Ponieważ wyprowadzę ich stąd — odpowiedział Degenfeld. — W tym celu tu przybyłem.
— Ja nie pozwolę.
— Chce pan być nieposłuszny względem mnie, szün-tszi-szu-tse?
— Względem pana i każdego innego, bez względu na rangę! Powierzył mi ich tong-tszi, i tylko on ma prawo ich stąd wyprowadzić. Uprzedzam, że zwołam straż!
Podszedł do gongu, ale Matuzalem odepchnął go brutalnie. Mandaryn wyprostował się dumnie i zawołał:
— Teraz wiem, co się święci. Nie jest pan mandarynem. Rozmawia pan językiem tych ludzi. Jest pan Ich znajomym i chcesz ich zwolnić. Przyznaje się pan?
Matuzalem nie mógł odpowiedzieć kłamstwem na tak godne szacunku wystąpienie młodego człowieka.
— Odgadł pan — rzekł. — Ale nie potrafisz mi przeszkodzić. Jeden przeciwko pięciu.
— Myli się pan. Wystarczy mi podnieść głos, a natychmiast straż przybiegnie.
— Tak, ten jeden wartownik, który stoi w korytarzu. Inni pana nie usłyszą. A że nie lękamy się
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/425
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
31