Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stało już tu czternastu kulisów. Psa umieszczono razem z rzeczami w podwójnym palankinie. Wreszcie trzej pasażerowie wsiedli do powozów.
Dom był pogrążony we śnie. Zalegała głęboka cisza. Gromada kulisów ruszyła w drogę. Bez szmeru otworzono drzwi wejściowe i zamknięto je zpowrotem. Kulisowie puścili się galopem.
Na ulicy panowały ciemności egipskie. Tylko wdali, przy bramie łukowej, płonęła papierowa lampa. Chwiejne blaski padały chwilami na samotnego wartownika.
Szui-ni-men? — Kto tam? — zapytał, skoro palankin Degenfelda, pierwszy z szeregu, zatrzymał się u furtki.
Student trzymał już w ręku paszport. Pokazał go wartownikowi, który skierował nań światło lampki. Rzuciwszy okiem na pieczęcie, otworzył szeroko bramę, a sam bez słowa runął plackiem na ziemię. Orszak wkroczył w następną ulicę.
Tak minęli następne cztery ulice. Wszędzie zatrzymywało ich, „Szui-ni-men“ strażników, którzy na widok paszportu rzucali się na ziemię, uprzednio otworzywszy furtkę.
Wreszcie tragarze wkroczyli do domu, którego drzwi stały otworem. Opuszczono palankiny na ziemię. Pasażerowie wysiedli. Dookoła była ciemna noc i głucha cisza.
— Muszę iść z wami — błagał Ryszard, — Lękam się o ciebie, wujku Matuzalemie!

24