Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Degenfeld już nie wątpił o właściwym sensie zagadkowych powiedzeń mandaryna. Wdzięczny gospodarz chciał im pożyczyć potrzebnego stroju. A potem po uwolnieniu więźniów, mieli uciec na okręt i odesłać zpowrotem mandarynowi jego odzież.
— Czy nikt nie pozna palankinów i kulisów? — zapytał student.
— Nie. Będą ubrani jak zwyczajni najemni kulisowie. Wystarałem się też o zwyczajne palankiny.
— Wyśmienicie. Czy kulisowie nie zatrzymają się, czy potrafią biec bez wytchnienia aż do okrętu?
— Wystarczy im jeden krótki postój. Gdzie o tem rozstrzygnie posiadacz cennego paszportu. Wydałem im już odpowiednie rozkazy. Odległość nie jest tak wielka.
— Czy dużo będzie odzieży?
— Dwa komplety mandaryńskie. Chce pan je obejrzeć?
— Proszę.
— A więc chodź pan!
— Tong-tszi zaprowadził gościa do przyległego pokoju. Wisiały tu dwa pełne komplety mandaryńskie, wraz z czapkami z guzikami i pawiemi piórami stanowiącemi dowód cesarskiego uznania. Niczego nie brakło. Mandaryn sięgnął do rękawów, służących jednocześnie za kieszenie, wyciągnął dwa żetony, pokazał je Matuzalemowi i schował zpowrotem. Dodał przytem z uśmiechem.
— Ta odzież i te żetony są przeznaczone dla

20