Strona:PL May - Matuzalem.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

winniśmy przecież kompromitować się wraz z nimi. Nie tędy! Zajrzyjmy zboku!
Degenfeld musiał przyznać słuszność Chińczykowi. Z prawej i lewej strony przez bambusowe kraty można było ukradkiem zaglądać do przedniej części świątyni. Towarzystwo podeszło do krat. Matuzalemowi omal włosy dębem nie stanęły...
Na widok wkraczającego pochodu, Turnerstick szepnął do mijnhera:
Halloo! Otóż nadchodzą jacyś!
— Tak, nadchodzą, — potwierdził grubas.
— Cicho! Ani słowa więcej! Zachowaj pan spokój i sztywność posągu! Zobaczymy, czy są o tyle sprytni, aby w nas rozpoznać żywych ludzi.
Siedział więc nieruchomo, trzymając w ręku olbrzymi wachlarz, z oczami wlepionemi przed siebie, w przestrzeń. Grubas naśladował go, nie zdając sobie również sprawy z niebezpieczeństwa, które ściągnęli na swoje głowy.
Naprzód weszło ośmiu policjantów; za nimi ukazał się arcykapłan i nosze z posążkami. Teraz dopiero Turnerstick zorjentował się w sytuacji. Gorąco mu się zrobiło pod czapką mandaryńską.
— Do licha! — szepnął w kierunku współbożka. — Przyprowadzono posągi, aby umieścić je zpowrotem na postumentach, które zajęliśmy. Co począć?
Wachlarz zasłaniał przed spojrzeniem przybyszów ruch warg kapitana.
Grubasa mrowie przeszło. Doświadczył, że na-

113