Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Put-ko tszu-san tai, pau yit-tszi — Tylko trzy pierwsze uderzenia bolą, pozostałe znosi się lekko.
Nie znikł jeszcze, a już druga sprawa weszła na wokandę. Jakiś człowiek oskarżał swego towarzysza o pobicie, w dowód czego wskazywał sińce na twarzy. Oskarżony nie przyznawał się do winy. Okazało się wnet, że obaj lepiejby na tem wyszli, gdyby wzięli nauczkę z poprzedniej sprawy. Ten sam bowiem los — w postaci policjantów — pochwycił jednego i drugiego i wsypał im po dwadzieścia tęgich cięgów. Zaczem obaj ukłonili się głęboko i wmieszali się w tłum, przytrzymując rękami zbolałe części ciała.
— Chodźmy! — odezwał się Godfryd. — Markotno mi się robi, gdy widzę, że mandaryn wszystkich oddarza z jednego garnka. To pachnie niebezpieczeństwem. Nie chciałbym wdepnąć w jakąś sprawę. Tszing, tszing!
Oddalili się w kierunku Hing-miao, świątyni „Grozy i kary“. Jest to najbardziej zwiedzana świątynia miasta, a głośny jej bożek patronuje Kantonowi. Przez dziwne wrota wchodzi się na dziedziniec, zapełniony setkami żebraków, napierających z dzikim wyciem na pobożnych i turystów. Cała ich czereda zwaliła się formalnie na palankiny, ledwo pozwalając pasażerom wysiąść.
Matuzalemowi wpadło na myśl wypróbować moc t’eu-kuanu. Wyciągnął drobną książeczkę z kieszeni,

104