Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Słychać było ich oddalające się kroki. Wkrótce wrócili i przeskoczyli przez mur. Było ich dwóch.
— Czy tu wszystko w porządku? — zapytał jeden.
— Tak.
— Nikogo niema w ogrodzie?
— Nie.
— Czy nie należałoby sprawdzić?
— Uczyniłem to już. Obszedłem dwukrotnie cały ogród.
— Więc możemy zacząć. Ale gdzie?
— Niedaleko stąd. Narzędzia już tam leżą. Dziś rano jeszcze upatrzyłem sobie miejsce odpowiednie. Tam ziemia jest najbardziej podatna. Chodźcie, i bierzcie ze sobą posążki!
Poszedł naprzód, a oni za nim, niosąc bożków, wysokich na dwa łokcie, a zatem dosyć ciężkich. Zatrzymali się na miejscu, gdzie leżały narzędzia.
— Tu więc — rzekł jubiler. — Ale cicho, aby nikt nie usłyszał. Rydel sprawia mniej hałasu.
Obaj złodzieje wzięli się do roboty tak choczo, że nawet Wing-kan zauważył:
— Kopiecie za prędko. Usłyszą w mieszkaniu.
— Gdzie tam! — brzmiała odpowiedź. — Musimy się bardzo śpieszyć; gotowi zamknąć nam przed nosem bramę. Wówczas zostaniemy w potrzasku.
Nie szczędzili trudu, byle szybko się uporać ze swą łotrowską pracą. Zresztą, nie wymagała staran-

50