Strona:PL May - Matuzalem.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przygoda w Hong-Kongu usposobiła go nieufnie do tego rodzaju lokomocji.
Skoro i Chińczyk usiadł, tragarze puścili się biegiem, Matuzalem odchylił rąbek zasłony o tyle, aby widzieć wszystko, pozostając jednak w ukryciu.
Takiego tłumu nigdy jeszcze nie widział. Ulice były tak wąskie, że palankiny zajmowały połowę szerokości; przypominały wąskie zaułki i uliczki starych średniowiecznych miast niemieckich. Domy były przeważnie parterowe, w każdym razie najwyżej jednopiętrowe, z otwartemi naoścież sklepami. Dachy miały najdziwaczniejsze kształty i były upiększone różnemi floresami. Nad każdym domem wisiały długie wąskie szyldy, z obu stron zapisane prospektem towarów, leżących na składzie, oraz nazwę firmy. Jeśli się chce mieć pojęcie o ruchu, panującym na tych uliczkach, to trzeba wyobrazić sobie zapełniony teatr w chwili wyjścia publiczności. Jest to jednak analogja nieścisła, albowiem tu tłum poruszał się w dwóch przeciwnych kierunkach.
Kręcili się poważni mandaryni z orszakiem służących, kulisowie z ciężkiemi pakami, które ledwoby uniósł turecki wielbłąd, objuczone osły i muły, rzemieślnicy, handlarze, domokrążcy, interesanci rozmaitego rodzaju, żebracy, żołnierze i chłopcy, których twarze, poważne nad wiek, i warkoczyki, pląsąjące na ogolonych czaszkach, sprawiały dosyć dziwne wrażenie.
Pchane się, włażono sebie na odciski, deptano po nogach, przebijano się łokciami. Krzyczano, ryczano,

23