— Cóżto znaczy?
— „Na pomoc!“ — odparł błękitno-purpurowy.
— A może to jakiś uczciwy człowiek, który się dostał w niewolę korsarzy? Zbadajmy! — oświadczył komendant.
Polecił swoim ludziom zanieść na górę pewną ilość garnków i znowu zapalił zapałkę. Zwróciwszy się w stronę, skąd dobiegały jęki, zobaczył niską skrzynię z desek. Beadle zastukał i krzyknął:
— Czy jest tam ktoś?
— Hu-tsi! — O biada!
— Szui-tszung-kian? — Któż tam jest? — zapytał Matuzalem.
— Ngo-men-ri — Dwóch nas — rozległo się w odpowiedzi.
— Szui ni-men? — Kto jesteście?
— Ngo tong-tszi, t’a ho-po-so. — Jestem tong-tszi, a ten drugi to ho-po-so.
Degenfeld musiał kapitanowi tłumaczyć odpowiedzi.
— Do pioruna! — krzyknął Beadle. — Czy to może być? „Ho-po-so“ zowią się obaj urzędnicy, którzy mają nadzór nad wszystkiemi okrętami w Kantonie. Czyżby jeden z nich dostał się w ręce piratów? Czem jest drugi — nie wiem. „Tong-tszi“ — nie słyszałem. Może pan wie?
— Tak. Tong-tszi i tong-pan to są bardzo wysocy urzędnicy, sprawują najrozmaitsze funkcje. Prawo nakazuje im zbierać podatki w pieniądzach i w naturze, mieć nadzór nad wojskiem, kierować
Strona:PL May - Matuzalem.djvu/224
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
98