Przejdź do zawartości

Strona:PL May - Matuzalem.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chu, krzyczysz i porykujesz do ochrypnięcia, zawracasz, ofiarujesz bóstwu Mat-su-pe kilka filiżanek herbaty i posyłasz władzom meldunek o wspaniałem zwycięstwie, które w istocie było zgoła niemożliwe, skoro nie doszło nawet do walki. Otóż więc korsarzowi nic nie stoi na zawadzie, prócz może krążowników europejskich mocarstw, które od czasu do czasu posyłają owe „kiang-lungi“, czyli „smoki rzeczne“ z całą załogą i zawartością na dno wód. Przecież, rzec można, dziesięć nowych powstaje na miejsce jednego zatopionego korsarza. — — —
Dotarłszy do mostu dżonek, Matuzalem oraz jego czterej towarzysze ujrzeli łódź przy łodzi wszystkie jednakowo cudaczne i groteskowe. Co za różnica między temi okrętami, a europejskimi, tam opodal! Podczas gdy nasze załogi poczytują sobie za punkt honoru utrzymanie czystości na okręcie, dżonki wyglądają tak, jakgdyby nigdy ich nie zwilżyła kropla wody. Brudne szmaty zwisają z pokładów i lin, zewsząd spoglądają straszliwe brudasy o plugawych twarzach. Niedość tego! Między bulwarem a pokładami roi się od brudu; na wodzie w brudnych łodziach siedzą brudni ludzie. Na samym bulwarze brudne kramy uliczne; brudni sprzedawcy zachwalają swoje brudne towary.
Jakiś handlarz cebuli siedzi na ziemi przed małym piecykiem i żuje ulubione smakołyki. Zapach przenika mu do nosa i oczu. Kicha wprost do swoich garnków i ryczy formalnie — aapsik, dźwięk jednakowy na całym świecie. Mongoł, Kafr, Indjanin,

103