Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
255
──────


ją jedynie od głodowéj śmierci, a najnędzniejszego utrzymania dać nie mogła. Była leniwa i apatyczna, radzić sobie nie umiała, większą część życia spędzała w kościele. Ale w modlitwie nie zdolną była zaczerpnąć siły; oczy jéj wiecznie były załzawione, myśl wiecznie błąkała się w przeszłości, o niéj téż mówiła najchętniéj. Narzekała zwykle na zdrowie, zwłaszcza gdy mówiono jéj o jakiembądź zajęciu.
Sąsiadka jéj panna Justyna, mieszkała przy rodzine i żyła z jéj łaski, w zamian za co zajmowała się dziećmi i domem, czyli była: bezpłatną boną, kucharką, szwaczką i młodszą. Otrzymywała za to znoszone suknie, stary kapelusz, wyszłe z mody okrycie i trzewiki, gdy te, które miała, literalnie z nóg jéj spadły. Było to ciche, pracowite, potulne stworzenie. Podobno w młodości dotknęła ją jakaś katastrofa serdeczna i pozostawiła żywą niby trupa dawnéj istoty. Niegdyś miała być piękną — dziś ślad téj piękności pozostał tylko w wielkich oczach, od łez zagasłych, w regularnym owalu twarzy i we włosach, które, choć gęsto przetkane białemi, niemniéj zachowały gęstość i jedwabistość.
W rodzinie nigdy prawie nie słyszano jéj głosu; pomiędzy dawnemi znajomemi ożywiała się niekiedy, ale o przeszłości swéj nie mówiła nigdy; myśl jéj kręciła się w zaklętem kole sekretów gospodarskich, domowych przykrości, nieporządku służby, jéj nadużyć itp.